19 listopada 2009
Oficer bez pagonówPo dwóch latach funkcjonowania trzeba powiedzieć sobie szczerze: oficer rowerowy jest najzwyklejszym szeregowcem, zaś magistrat posługuje się nim jak listkiem figowym do zakrywania kolejnych antyrowerowych posunięć.
Kiedy w sierpniu 2007 roku prezydent Rafał Dutkiewicz otrzymał od rowerzystów Złoty Krawężnik, zobowiązał się do powołania oficera rowerowego, uczynienia centrum przyjaznego dla rowerów i stworzenia polityki rowerowej dla miasta. Z tych trzech obietnic wywiązał się tylko z jednej: utworzono stanowisko dla urzędnika od rowerów - zwanego oficerem rowerowym.
Wrocław miał wtedy spore szanse zostać prawdziwym liderem rozwiązań prorowerowych w kraju. Lecz w ciągu ostatnich dwóch lat szansę tę roztrwonił. Jak? Nie dając oficerowi możliwości decydowania o sprawach, za które uczyniono go odpowiedzialnym.
Oficer do pokazywania, do bicia i do zakrywania
Zatrudnienie Daniela Chojnackiego na etacie oficera było dla magistratu bez wątpienia strzałem w dziesiątkę - dzięki niemu cała Polska usłyszała, a wielu Wrocławian uwierzyło, że Wrocław jest przyjazny dla rowerów - sukces, którego Biuro Promocji mogłoby tylko pozazdrościć.
Co, oprócz tego dał miastu oficer? Spełnia on bardzo ważną rolę - piorunochronu - zbiera zarówno od (tych zirytowanych) jak i za (tych niegrzecznych) rowerzystów. Oficer również nadaje się świetnie do roli przysłowiowego listka figowego - maskowania wszelkich antyrowerowych posunięć magistratu; nawet tych, którym sam był przeciwny. W praktyce dochodzi często do sytuacji, gdy Chojnacki musi tłumaczyć urząd za decyzje, których nie był autorem i z którymi sam się nie zgadzał.
Pole do popisu
Rowerzyści od początku widzieli oficera w randze pełnomocnika prezydenta. Że jest to możliwe, pokazał przykład Warszawy. Stanisław Plewako pełniący tę funkcję potrafił przewalczyć wiele rzeczy, o których mówiono, że "niedasię". Casus stolicy pokazał także, że pełnomocnik był tam zbyt awangardowy i dla wielu niewygodny - przemianowano go po roku pracy. W sferze przyznawania kompetencji Wrocław ma zatem ciągle szansę zaistnieć - wystarczy dobra wola prezydenta.
Dziś wrocławski urzędnik od rowerów znajduje się na samym dole urzędniczej drabiny i de facto niewiele może zdziałać. W Gdańsku, dla porównania, oficer rowerowy podlega bezpośrednio dyrektorowi Wydziału Gospodarki Komunalnej, a faktycznie wiceprezydentowi. Gdański oficer rowerowy decyduje też o zatwierdzaniu wszystkich dokumentacji (od koncepcji po wykonawcze) inwestycji rowerowych, o czym Chojnacki może tylko pomarzyć.
Ponadto, oficer w mniejszym Gdańsku posiada trzy razy większy budżet niż u nas (na 2009 rok), ma spore możliwości inicjatywy w zakresie umieszczania inwestycji w Wieloletnich Planach Inwestycyjnych, a od przyszłego roku będzie dodatkowo dysponował osobnym funduszem na bieżące utrzymanie - w wysokości ok. 1,6 mln zł, czyli 3 proc. nakładów - adekwatnie do udziału ruchu rowerowego. Postulat wprowadzenia takiego samego mechanizmu we Wrocławiu jakoś nie znalazł uznania wśród naszych radnych.
Z pamiętnika oficera
W opisie stanowiska wrocławskiego oficera rowerowego można między innymi przeczytać, iż jest on odpowiedzialny za rozwój ruchu rowerowego w mieście. Czyli inaczej rzecz ujmując, koordynowanie polityki rowerowej miasta. Wielkie to słowa.
Przyjrzyjmy się jak wygląda to w praktyce:
1. Jednym z głównych zadań oficera jest wydawanie opinii i uwag do projektów oddziałujących na ruch rowerowy. Niestety, traktowanie opinii oficera nie zmieniło się wiele od czasów, gdy sporządzała je strona społeczna. Choć stanowisko urzędnika trudniej jest zignorować, często wystarczy, że projekt spłynie do niego w fazie zbyt zaawansowanej na jakiekolwiek istotne zmiany. A ponieważ negatywna opinia oficera nie ma żadnej mocy, tym łatwiej przychodzi ignorować jego stanowisko. Szeregowy oficer nie jest w stanie przewalczyć swoich propozycji, gdy przeciwko sobie ma projektantów, urzędników ZDiUM-u, a często także z własnego Wydziału Inżynierii Miejskiej.
Głos rowerzystów w urzędzie jest olewany, brutalnie rzecz ujmując.
Chojancki, pomimo formalnie posiadanych kompetencji, nie był w stanie zapobiec powstaniu złych i bardzo złych dla rowerzystów projektów, na przykład: ul. Kosmonautów (ścieżka biegnąca między samochodami, a tramwajem), ul. Purkyniego (ścieżka zupełnie zbędna), czy ul. Mickiewicza (ścieżka zamieniona na parking). A kolejne buble są właśnie w trakcie opracowywania...
Skalę bezsilności oficera pokazuje przykład ulicy Krakowskiej. Od kilku miesięcy Wrocławskie Inwestycje nie raczą usunąć zgłoszonych przez Chojnackiego niezgodnych z prawem usterek na ścieżce rowerowej przy ulicy Krakowskiej. Ta sama instytucja kompletnie zignorowała także pisemne ustalenia w sprawie Węzła Drzymały. I ma się dobrze.
2. Oficer nie jest informowany o istotnych dla ruchu rowerowego inwestycjach, choć być powinien. I tak, w efekcie tego nowe przejście dla pieszych przez trasę W-Z będzie pozbawione wlotu rowerowego do centrum, choć przewiduje to Koncepcja z 2005 roku. Wydział Inżynierii Miejskiej nie skonsultował z oficerem również wytycznych do projektów ulic Karkonoskiej i Zwycięskiej. Skutkiem tego, na Karkonoskiej dla rowerów nie powstanie nic, natomiast projekt ul. Zwycięskiej powinien wylądować jak najszybciej w koszu - rozwiązania tam zaplanowane są po prostu niebezpieczne. Kwintesencją problemu pomijania głosu rowerzystów jest Węzeł Drzymały - najbardziej antyrowerowa przebudowa ostatniej dekady. Nowa estakada nad torami kolejowymi i Ślęzą będzie służyć tylko samochodom (dziś jest tam chodnik), a czas na pokonanie tych przeszkód wydłuży się rowerzystom nawet o 350 proc.
3. Oficer nie ma wpływu na funkcjonowanie sygnalizacji, która wbrew obowiązującej Polityce Transportowej działa jedynie na korzyść kierowców. Wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy są czysto kosmetyczne, co pokazała niedawna korekta sygnalizacji na nowo wybudowanej trasie rowerowej na ul. Lotniczej (rowerzyści mają 4 razy krócej światło zielone niż kierowcy jadący w tym samym kierunku).
4. Choć oficer mianowany został dzięki Złotemu Krawężnikowi, to wystających betonów przez czas długi nie-dało-się usunąć. Dopiero po ukazaniu się w prasie artykułów o odszkodowaniach przyznawanych rowerzystom za zniszczone na uskokach koła, okazało się, że problemu nie ma - niedawno wyłoniono firmę, która usunie wystające krawężniki na głównych trasach w mieście.
5. Pomimo chęci i teoretycznej odpowiedzialności (wynikającej z opisu stanowiska) oficer nie może prowadzić żadnych akcji promujących rower - bo to nie jego działka. Biuro Promocji Wrocławia nie jest natomiast nimi zainteresowane.
6. Last but not least: ilość obowiązków, a oczekiwania (zarówno społeczne jak i w firmie) wobec oficera. W mieście wielkości Wrocławia potrzebny jest zespół ludzi do koordynowania polityki rowerowej, sam (mocno ubezwłasnowolniony) oficer nie jest w stanie bronić tej reduty.
Rzeczywistość odporna na obietnice
Choć oficer został niejako powołany, aby spełnić obietnicę Dutkiewicza o stworzeniu przyjaznego dla rowerzystów centrum, rzeczywistość zdaje się podążać w odwrotnym kierunku. Centrum jak było, tak ciągle jest największą przeszkodą dla dwóch kółek we Wrocławiu. Do dziś żaden z zaplanowanych w Koncepcji (w 2005 roku) wlotów i wylotów z centrum nie jest przejezdny rowerem w obie strony. Większość w żadną stronę.
Pomijając kuriozalną kwestię Rynku (którą Prezydent sam się kompromituje), zmiany na gorsze widać także w organizacji ruchu. Dwa lata temu wprowadzono udogodnienie w postaci zezwolenia rowerom na jazdę "pod prąd" na kilku uliczkach na Starym Mieście (na Zachodzie to standard, w naszym kraju - wielki sukces). Dziś rozwiązanie to jest w odwrocie: zostało zlikwidowane na ul. Kuźniczej, a nowe propozycje wysuwane przez oficera są stale odrzucane.
Wrocław zostaje coraz bardziej w tyle - już nie tylko inne duże miasta w kraju, ale nawet Tczew zarządzeniem burmistrza otwiera od przyszłego roku większość jednokierunkowych ulic dla rowerów. We Wrocławiu sprawa utknęła w martwym punkcie - dalsze wprowadzanie tego udogodnienia blokuje ZDiUM, podpierając się niekorzystną dla rowerzystów interpretacją niespójnych przepisów polskiego prawa. Jak widać, przepisy można interpretować różnie. Ale oficer nie może wziąć za to odpowiedzialności.
Sytuacja wymaga zmiany
Choć obecnie wszystkie rowerowe grzechy i skutki decyzji Urzędu spadają na kark oficera rowerowego, nie posiada on kompetencji, aby być za nie odpowiedzialnym. Miasto stoi zatem przed wyborem: utrzymywać nadal oficera bez pagonów i robić dobrą minę do coraz gorszej gry, czy pójść krok dalej nadając oficerowi odpowiednią rangę. Ten drugi wybór byłby z pewnością korzystny zarówno dla rowerzystów, włodarzy miasta, jak i dla wizerunku Wrocławia. Gdy powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
Radek Lesisz, Wrocławska Inicjatywa Rowerowa
Również za: http://www.gazetawroclawska.pl/
|