link_mdr


doreta bez recepty
duomox bez recepty
izotek bez recepty

prasa
2008 :
  1. 1 - 12 |
  2. 13 - 24 |
  3. 25 - 36 |
  4. 37 - 48 |
  5. 49 - 60 |
  6. 61 - 68 |
  min min min min min min min min min min min min
04 kwietnia 2008

Pojawia się i znika. Wrocławska ścieżka rowerowa (04-04-2008) GW

Szczycimy się jedną z najbardziej rozbudowanych sieci ścieżek rowerowych w Polsce. Przekonałam się, że sieć owszem, jest, ale dziurawa, a ci, co ją tkają, na pewno rowerem nie jeżdżą

Na moim krosowym Kelly'sie ruszyłam w pogodny dzień na wycieczkę przez miasto. Założyłam kask i chroniące delikatną część ciała specjalistyczne majtki z tzw. pieluchą i już o godz. 9. rano jechałam ścieżką wzdłuż ul. Ślężnej w stronę Parku Południowego.

Krawężniki zniwelowane, nawierzchnia niezapiaszczona - jazda cud. Do skrzyżowania z Pułtuską, za którą na całej szerokości ścieżki oraz chodnika stał pomarańczowy wóz speców od kanalizacji. Zaklęłam pod nosem, objeżdżając ich błotnistym trawnikiem. Panowie obśmiali mój odblaskowy strój i kask.

Wiedziałam, że ścieżka kończy się przy wiadukcie i będę musiała zawrócić, ale postanowiłam dojechać do Sudeckiej, by zobaczyć jeden z "wrocławskich słupów" - przejawów bezmyślności i niefrasobliwości drogowców, którzy znaki stawiają na środku ścieżek rowerowych. Słup stoi jak stał, wyznaczając początek slalomu ślężańskiego, który udokumentowali fotograficznie użytkownicy portalu Rowerowy Wrocław w ramach akcji "Łup w słup". Ten kto stawiał te słupy powinien być do nich przywiązywany niczym złoczyńca do pręgierza.

Wracałam do miasta, klucząc między pieszymi, ale gdy przy budynku Impelu drogę zastawił mi wóz Fonbudu, postanowiłam, że odtąd za każdym razem, spotykając intruza na ścieżce, będę informować, że wkroczył na mój teren. Do popołudnia zwrotu "przepraszam, to jest ścieżka rowerowa" użyłam 43 razy. Tylko raz młoda dziewczyna z wdzięcznie obnażonym pępkiem odburknęła: "i co z tego", a starszy pan w kapeluszu pogroził mi laską. Większość ustępowała z drogi, nawet kilka razy usłyszałam: "przepraszam".

Kolejną przeszkodą na mojej trasie - jechałam wzdłuż Armii Krajowej do remontowanej Krakowskiej - był samochód serwisu techniczno-budowlanego. Zaparkowany dokładnie zagradzał ścieżkę. Musiał już tam stać niezłą chwilę, bo koło niego rowerzyści wyjeździli wyraźny ślad w trawniku.

Czarny punkt

Omijając śmieci rozwleczone za skrzyżowaniem z Borowską i nieco ślizgając się po rozsypanym na ścieżce piachu, dojechałam do wiaduktu nad Krakowską.

To rowerowy czarny punkt, w tym miejscu rozpędzone samochody zabiły już paru rowerzystów.

Po pokonaniu niebezpiecznego skrzyżowania miły, choć nieco nierówny zjazd sprowadził mnie do Krakowskiej i tu przeżyłam szok.

Drogowcy odgrodzili płotkami nie tylko jezdnię, trawnik, ale i ścieżkę rowerową. Bezmyślnie cały ruch pieszy i rowerowy skierowali na zdezelowany trotuar pełen dziur, wystających studzienek, wysokich krawężników i przewężeń. A przecież mieszkańcy wschodniej części miasta na czas remontu mogliby przesiąść się na rowery, zmniejszając nasilenie ruchu samochodowego na trasach objazdów.

Krakowską wraz ze mną przeciskało się między pieszymi kilkudziesięciu rowerzystów. A na odciętej płotkami trasie rowerowej na całej długości ulicy nie działo się nic.

Przy skrzyżowaniu z Traugutta trasa rowerowa się urywa, postanowiłam przejechać ścieżką przez Niskie Łąki i Groblę. Mimo pozostałości zimy - piachu i dziur - to miły fragment przejażdżki.

Śpiew ptaków cichnie na wysokości mostu Oławskiego. Tu też nagle znika ścieżka, i gdyby nie to, że znam tę część miasta, nie wiedziałabym jak dostać się do centrum.

Trzeba wrócić na plac Społeczny i śmierdzącym uryną przejściem podziemnym przejechać do parku. Tamtejsze alejki doprowadzą do centrum, gdzie każdy radzi sobie jak może. W rynku ciągle obowiązuje absurdalny zakaz ruchu, jednak nie powstał model alternatywny umożliwiający przebicie się przez środek miasta. Oprócz braku obwodnicy rowerowej nie został uporządkowany ruch ulicami ścisłego centrum. Panuje chaos znaków, które raz pozwalają rowerzystom jeździć w obu kierunkach na ulicach jednokierunkowych, raz tego zabraniają. Nie napiszę, którędy dostałam się do redakcji - na szczęście nikt mnie nie złapał i nie spóźniłam się na poranne zebranie o godz. 10.

Wielka wsypa

Koło południa postanowiłam ruszyć dalej. Przebiłam się przez centrum, i spotkałam zapalonego rowerzystę, malarza, profesora Akademii Sztuk Pięknych. Spieszył się na zajęcia, więc tylko się żachnął, że ten, kto ustawia światła w mieście, to idiota. - Kto to widział, by do pokonania jednego skrzyżowania potrzebne było odczekanie trzech zmian świateł. Tak powstają korki w mieście - przekonywał. Jego zdaniem zator komunikacyjny zostałby rozładowany, gdyby ścieżki poprowadzono przez całe miasto. - Pomyśl, wtedy przejeżdżalibyśmy bezkolizyjnie, a tak, na ulicach trwa walka. Do jazdy rowerem po mieście trzeba odwagi. Jezdnie są zdewastowane, za kierownicami aut rozpierają się frustraci, po chodniku nie wolno. Jak tu jeździć? - rzucił przez ramię, dociskając pedały.

Przejechałam nad Odrą i koło Muzeum Narodowego zauważyłam pędzącą z przeciwka profesor polonistyki. Gawędziłyśmy chwilę w słońcu o urokach jazdy. O zdrowiu i jego hartowaniu, urodzie i miłych spotkaniach. Kiedy skierowałam rozmowę na grząski grunt ścieżek, profesor się skrzywiła. - Nie chcę uchodzić za malkontenta, trzeba się cieszyć, że jest ich coraz więcej. Ale mam żal do miasta, bo obiecywano poprowadzenie tras przez wyremontowaną Grodzką i Jedności Narodowej, a wyszło jak zwykle i ścieżek nie ma!

Kiedy powiedziałam, że zamierzałam sprawdzić, jak zreorganizowano plac Grunwaldzki, stwierdziła, że ona woli go omijać. Niezrażona skierowałam się na Szczytnicką. To był błąd. Wąsko, dziury, dużo pieszych na chodniku. Jechałam jezdnią i nagle rozklekotany polonez trak z podwrocławską rejestracją zaczął spychać mnie na krawężnik. Szczęściem nie jechaliśmy szybko, uniknęłam upadku, choć było blisko.

Plac Grunwaldzki mnie rozczarował. Ponoć nowy, a stary. Na rondzie Reagana rowerzystów potraktowano po macoszemu. Przy galerii handlowej trasa się urywa, na zmiany świateł czeka się długo.

Jedynie przy samym moście Grunwaldzkim, przy minimalistycznych fontannach zwanych od nazwiska byłego wiceprezydenta "plujem Najnigiera", wygląda europejsko - ławeczki, roślinki, strumyk, rozchodzące się ścieżki. Tylko dlaczego projektant wymyślił, że rowerzyści skręcać będą tu pod kątem prostym. Chyba nigdy nawet nie siedział na rowerze, cóż mówić o jeżdżeniu na nim.

Kolejna porażka to ul. Skłodowskiej-Curie. W połowie ścieżka się urywa, pozostaje przeciskać się między przechodniami.

Za mostem Zwierzynieckim ścieżka odżywa, choć widać, że była jedną z pierwszych założonych we Wrocławiu. Jej nawierzchnia jest zniszczona, poziome oznakowanie niemal nie istnieje, pionowego nie ma także. Szczególnie niebezpieczny jest odcinek koło zajezdni tramwajowej przy ul. Olszewskiego. Tam ścieżkę odgrodzono siatką i jest tak wąska, że strach na nią wjeżdżać. Mimo utrudnień: korzeni drzew, parkujących samochodów, biegających luzem psów, dojechałam aż do Wojtkiewicza. I tam koniec, ścieżka znowu znikła.

Udało mi się ją odnaleźć dopiero na koronie wałów nad Odrą, którymi wróciłam do miasta, czując się jak na wycieczce za miasto. Co prawda niewiele osób jeździ w kaskach, ale jest inaczej niż w ruchu miejskim - rowerzyści przejeżdżając koło siebie zwykle wymieniają uśmiechy.

Czar prysł, gdy chciałam wrócić Promenadą do redakcji. Wybrałam przejście podziemne przystosowane do jazdy rowerem przy Bramie Oławskiej. Z jednej strony zjazd ograniczają gałęzie rozrośniętej tui, której igiełki ostro kłują, potem, po wyjechaniu z ciemnego tunelu zaczęłam się wspinać pod górę - i tam porażka. Cały przejazd zabrudzony rozjechaną luźną kupą. Nie sposób było ją ominąć. Jak niepyszna wróciłam do pracy.

West is the best

Była godz. 13.30. Napisałam tekścik, ruszyłam dalej, na zachód.

Przejazd pod placem JP2 mimo remontu niewiele się zmienił. Nie zasługuje na więcej niż ocenę dostateczną, za fakt, że jest. Dalej, wzdłuż Legnickiej, ścieżka to jest, to znika. Raz w dość zaskakujący sposób zmieniając się w schody i wąską kładkę, którą rowerzyści użytkują, ustawiając się w kolejce z matkami pchającymi wózki.

Po drugiej stronie, przy starej rzeźni, wyrosło centrum handlowe, ale nie wiedzieć czemu droga dla rowerzystów nie powstała. Drugą stroną jezdni dojeżdżam do Ostatniego Grosza i sunę na most Milenijny trasą, z której znikły już oznaczenia. Mostem pruje się fajnie, mimo piachu zalegającego na ścieżce, ale jeśli jakiś rowerzysta chciałby z kąpieliska przy Wejherowskiej się na niego dostać, to czeka go wnoszenie roweru po schodach. Windy nie działają.

Wracam na Krzyki nową Klecińską. Niby wszystko w porządku, tylko czemu zjazd z mostu przy Ostrowskiego jest tak niebezpieczny, wprost pod nadjeżdżające samochody. Czemu przynajmniej nie postawiono tu lustra?

Trasa przez Hallera niczym mnie nie zaskakuje. Znów tarasujące przejazd samochody, piesi, śmieci i, już za Carrefourem, bardzo dużo potłuczonych butelek. Staram się je omijać, by nie przebić opon. Jedzie się fajnie, zwłaszcza że zlikwidowano niebezpieczny prawoskręt w Gajowicką.

Kiedy już udało mi się przedostać na drugą stronę Powstańców Śląskich, a to nie takie proste przy idiotycznym układzie świateł, trafiam na Wiśniowej na świeżo wkopany w środek ścieżki słup, na samym środku drogi! Jeszcze tylko niebezpieczny przejazd przy Wieży Ciśnień i jestem w domu. Jest godz. 16.

Odcięte centrum

Następnego ranka jadę stałą trasą przez Powstańców Śląskich do miasta. Kończy się na wiadukcie kolejowym przy Świdnickiej. Potem znowu zostaje partyzantka: chodnik, jezdnia. Czemu nie traktuje się nas poważnie? Czemu nie wyznaczono choć jednej ciągłej trasy? Doświadcza tego każdy rowerzysta, który dojeżdża do centrum - tu kończą się ścieżki. Podobnie jest na północy miasta.

Daniel Chojnacki, powołany w zeszłym roku wrocławski oficer rowerowy, przyznaje, że choć mamy prawie 140 kilometrów ścieżek, to nie łączą się w system umożliwiający przejazd przez miasto. Wie, tak samo jak ja, że trzeba to zmienić.

Po mieście rowerem potrafią poruszać się tylko wtajemniczeni. Są też kamikadze, czyli ci, co nie boją się nieprzyjaźnie nastawionych kierowców i jeżdżą ulicami, lub ci, którym niestraszny jest kontakt z pieszymi i jeżdżą chodnikami, wierząc, że nikt ich nie złapie i nie wlepi mandatu.

Agata Saraczyńska

Za: http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35769,5087592.html


ilosc komentarzy:
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ - dnia 2024 - 04 - 24
     
   
lista pozostałych artykułów w dziale prasa
  1. 1 - 12 |
  2. 13 - 24 |
  3. 25 - 36 |
  4. 37 - 48 |
  5. 49 - 60 |
  6. 61 - 68 |
  1. [LUBELSKIE] Pijany rowerzysta wjechał w radiowóz (18-04-08) dziennik wschodni
  2. [WAW] Rower na godziny (11-04-2008) GW
  3. Rowerzyście nie wlepią mandatu na deptaku (25-03-2008 ) GW
  4. Pojawia się i znika. Wrocławska ścieżka rowerowa (04-04-2008) GW
  5. Walczą o ścieżki (12-02-2008) wroclaw24.net
  6. Rowerem z Holandii do Chin (17-03-2008) policja.pl
  7. Szef brytyjskich konserwatystów to pirat... rowerowy (21-03-2008) GW
  8. Lekarze walczą o życie rannych kolarzy (21-03-2008) DZ
  9. Białoruś ma się świecić! (21-03-2008) GW
  10. Z ulic znikną światła, pasy i znaki drogowe? (29-02-2008) nczas.com
  11. Widziałem przyszłość Wrocławia (24-02-2008) GW
  12. Coraz gorzej jeździ się rowerem po Mazurach (18-02-2008) GW
 
home
o nas
działania i opinie
miasto
rekreacja
biblioteka
warto wiedzieć
aktualności
prasa