link_mdr


doreta bez recepty
duomox bez recepty
izotek bez recepty

prasa
2006 :
  1. 1 - 12 |
  2. 13 - 24 |
  3. 25 - 36 |
  4. 37 - 48 |
  5. 49 - 60 |
  6. 61 - 72 |
  7. 73 - 84 |
  8. 85 - 86 |
  min min min min min min min min min min min min
12 stycznia 2007

Zielony Wrocław to mit (08.09.2006) GW

Wrocław nie jest miastem zieleni. Na nowych osiedlach mieszkaniowych brak miejsca na najmniejsze nawet dzieło sztuki ogrodowej. Nie opłaca się czy nie ma takiej potrzeby?

Inwestorzy najchętniej lokują nowe osiedla tak, aby ich mieszkańcy łatwo mogli korzystać z atrakcyjnych parków przedwojennych, utrzymywanych za miejskie pieniądze. To nie jest w porządku - mówi dr Iwona Bińkowska, autorka wydanej właśnie książki "Natura i miasto. Publiczna zieleń miejska we Wrocławiu od schyłku XVIII wieku do początku XX wieku".

Beata Maciejewska: "Nic tu nie pominiono, co tylko bawić może oko: piękne aleje, boczne chodniki w gęstwinach, dobór kwiatów, szpalery z ligustru wzdłuż rzeki, zachwycające widoki z kilku bastionów" - pisał w 1842 roku warszawski "Magazyn Powszechny Użytecznych Wiadomości". To recenzja...

Dr Iwona Bińkowska: ...wrocławskiej Promenady. I rozumiem entuzjazm dziennikarza. Po raz pierwszy we Wrocławiu tereny spacerowe stały się elementem kształtowania przestrzennego - kompozycję zieleni potraktowano na równi z ulicami i placami. Zbudowano ogrodowy salon miasta.

Trudno uwierzyć. Rację miał raczej autor powojennej nazwy Wzgórza Liebicha, stanowiącego ważną część Promenady Staromiejskiej. Przechrzcił je na Wzgórze Partyzantów. To naprawdę idealny teren do ich szkolenia. Przejdziesz nocą i przeżyjesz - nadajesz się... Gdzie te cuda natury i sztuki ogrodniczej?

Jak to gdzie? Tam, gdzie oglądał je ów dziewiętnastowieczny dziennikarz. Kompozycyjnym szkieletem Promenady jest przecież pas zieleni po wewnętrznej stronie dawnej fosy miejskiej. Doskonale się zachował. To, co prawie dwieście lat temu wymyślił radca budowlany Johann Friedrich Knorr - ciągi spacerowe w postaci regularnych alei, łączących dawne bastiony (przekształcone we wzgórza widokowe) - wciąż istnieje. A że Promenada nie zachwyca tak jak dawniej? Bo wiele jej ozdób znikło. Nie ma na przykład wspaniałych kobierców kwiatowych.

To chyba najłatwiej odtworzyć, praca na jeden sezon.

Niezupełnie. Potrzebne są duże pieniądze, dobrzy projektanci i ogrodnicy. Jeden taki kobierzec miał nawet kilkadziesiąt merów kwadratowych i składał się z wielu gatunków roślin ozdobnych. Wspaniałość tych kompozycji możemy poznać w parku Południowym, gdzie od strony ulicy Orlej pojawiły się w tym roku pierwsze takie kobierce. Niestety, to jeden z nielicznych przykładów nawiązania do dawnych projektów.

Cechą wyróżniającą Promenadę były bardzo liczne pomniki i fontanny. Do dzisiaj jeden z nich - zdewastowany pomnik Knorra w formie źródła wody - straszy w miejscu, gdzie turyści wędrują pomiędzy Muzeum Narodowym, Panoramą Racławicką i Muzeum Architektury.

Poza tym Promenadę upiększano roślinami egzotycznymi. Latem wystawiano w donicach agawy, palmy, bananowce, draceny. Przy Wzgórzu Ceglarskim znajdowały się miejskie szklarnie, w których hodowano rośliny na potrzeby Promenady. Już w 1865 roku Carl Winderlich pisał z dumą: "Promenada. Należy ona do najpiękniejszych tego rodzaju założeń w Niemczech, a latem dzięki eksponowaniu rzadkich roślin staje się prawie ogrodem botanicznym". Jeszcze możemy do tego wrócić. Pytanie, czy chcemy. Od kilkunastu lat o rewitalizacji Promenady tylko się mówi.

Prawdę mówiąc, bardziej niż kobierców kwiatowych żal mi przejażdżek gondolami i ślizgawek. Atrakcyjność Promenady podnosiło sąsiedztwo fosy i Odry. Mam wrażenie, że dzisiaj przypominamy sobie o rzece, kiedy zbyt długo pada i hydrolodzy grożą powodzią.

Powiedzmy sobie otwarcie: Wrocław jest trudnym miejscem dla ogrodników, marzących o realizacji efektownych projektów. Zupełnie płaski teren, brak jezior, z dawnych lasów zostały relikty. Ale przez miasto przepływa pięć rzek i to kiedyś w sposób mistrzowski wykorzystywano. Tworząc parki i ciągi spacerowe, budowano z elementów wodnych "szkielet" kompozycji. Przejażdżki łodziami czy statkami były czymś powszechnym. Gustav Roland pisał w 1840 roku o rejsach po Odrze od Goldbrücke (północny odcinek dzisiejszej ul. Modrzewskiego) w kierunku wschodnim do Trestna i w kierunku zachodnim do Brzegu Dolnego.

Oglądam czasem stateczki, które podpływają do przystanku przy bulwarze Włostowica i myślę, jak byłoby pięknie, gdyby - tak jak kiedyś - wiozły swych pasażerów aż do Osobowic.

Pięknie! Bardzo lubię lasek Osobowicki z Górą Kapliczną, ale samotnych spacerów tam nie polecam. Chyba że z dubeltówką. Czytałam niemieckie przewodniki zachwalające wyprawy do "Oswitzer Waldpark", ale autorzy nie wspominali, że należy je traktować jako ćwiczenia poligonowe. Chyba kiedyś było bezpieczniej.

Ludniej. Obecnie Osobowice kojarzą się przede wszystkim z Cmentarzem Osobowickim. Świadomość istnienia wielohektarowego parku nie jest powszechna. A przecież był to w XIX wieku główny cel podmiejskich spacerów dla spokojnych wrocławian. Zanim jednak wędrowcy dotarli do Osobowic, czekały ich liczne atrakcje. Najpierw spacer zadrzewioną aleją wzdłuż dzisiejszego placu Staszica i przystanek nad stawem otoczonym dziką roślinnością. Potem, po przejściu przez most Groszowy (dziś Osobowicki) spacer ocienioną pięknymi dębami promenadą na grobli wzdłuż Odry (te drzewa rosną tam do dziś). Tutaj - przy Szańcu Szwedzkim - łączyła się ona z dawnym lasem, przekształconym w malowniczy park leśny. Jego wyjątkowość wiązała się między innymi z okazami dębów, liczącymi ponoć nawet pięćset lat. Wreszcie postój w ogródku piwnym przy niewielkim browarze i możliwość podziwiania okolicy z wieży widokowej.

Osobowicki park leśny był otwarty dla wszystkich wrocławian, ale został urządzony za pieniądze tylko jednego z nich - Johanna Gottlieba Korna. Wprawdzie dobrze zarabiał na wydawaniu gazety i książek, ale i tak jego hojność zdumiewa. To była naprawdę poważna inwestycja i z entuzjazmem przyjęta przez ziomków.

Powiadano o Kornie, że to "romantyk, który wrażliwość duszy łączył ze znakomitym zmysłem handlowca i właściciela dobrze prosperującej firmy". Umiał liczyć i nie groził mu los księcia Hermanna von Pücklera, który tworzenie parku w Muskau (obecnie Łęknica po polskiej stronie Nysy Łużyckiej) przypłacił ruiną. Poza tym Korn był tylko jednym z wielu, którym miasto zawdzięcza piękne parki. Przecież wcześniej, pod koniec XVIII wieku, swoje Szczytniki udostępnił książę von Hohenlohe-Ingelfingen, a w 1891 roku Julius Schottländer przekazał miastu ponad 20 ha terenu, na którym powstał park Południowy. Zresztą, Schottländer zasłużył się nie tylko Wrocławiowi. Dał także pieniądze na utworzenie parku publicznego w swoich rodzinnych Ziębicach.

Dał, bo miał. Dzisiaj trudniej byłoby znaleźć takich inwestorów.

Chyba trudniej byłoby ich przekonać o celowości wydawania pieniędzy akurat na zieleń. Kiedyś było inaczej. Czy pani wie, że mieszkańcy obecnego placu Czystego zaproponowali w 1870 roku władzom miejskim opłatę za pozostawienie niezabudowanej przestrzeni z przeznaczeniem na skwer? Bo potrzebowali miejsca, gdzie mieliby kontakt z naturą i wrażenie izolacji od uciążliwości miejskiego życia.

A teraz? Czy lasek Osobowicki jest jeszcze komuś potrzebny?

Przecież to świetny teren rekreacyjny! Choć leży w granicach Wrocławia, ma podmiejski charakter. Tam powinny być na przykład miejsca do grillowania (teraz amatorzy kiełbasek i piwa okupują między innymi park na Grabiszynku, który zupełnie się do tego nie nadaje!) i wyznaczone ścieżki rowerowe.

Może za dużo mamy tego bogactwa? Pamiętam czasy, gdy autorzy piszący o Wrocławiu podkreślali, że to "miasto zieleni". Prawie rajski gród...


To mit, Wrocławiowi zawsze brakowało zieleni. Przed wojną nie mógł się nawet równać do Berlina czy Monachium, jeśli chodzi o powierzchnię terenów parkowych. Po wojnie, na tle polskich miast, rzeczywiście wypadał korzystniej. Powojenni mieszkańcy Wrocławia nie czuli jednak potrzeby, żeby szczególnie dbać o zieleń publiczną. Może to wynika z faktu, że my, Polacy jesteśmy ukształtowani przez kulturę wiejską, a nie mieszczańską. Roślinność to dar natury, nie trzeba się o nią starać. Nowe parki miejskie to w większości dawne cmentarze, zamienione w latach 60. i 70. ubiegłego wieku w tereny spacerowe, pozbawione artystycznego piętna. A więc, jeżeli nawet w tej chwili, dzięki tym nowym parkom, upierać się, by nazywać Wrocław miastem zieleni, to z pewnością nie miastem sztuki ogrodowej. To duża różnica jakościowa.

Chyba nie jest tak źle. Założono park Tysiąclecia, ogrody barokowe na Ostrowie Tumskim i Ogród Japoński, powiększono park Złotnicki, odtworzono skwer na placu św. Macieja, urządzono bulwar Piotra Włostowica.


Tak, można tu wymienić jeszcze park Brochowski i wirydarze w Muzeum Architektury, bibliotece Ossolineum czy szkole urszulanek. Ale to wszystko za mało. Ogrody tumskie są niedostępne dla normalnego wrocławianina, a niektóre realizacje można uznać za zmarnowaną szansę. Tak stało się z bulwarem Włostowica na Wyspie Piaskowej - piękne miejsce, na dodatek monitorowane, zamykane na noc, doskonałe do urządzenia historyzującego ogrodu z bogatą roślinnością. A co teraz mamy? Wybrukowaną drogę łączącą ul. św. Jadwigi z Katedralną. Poza tym my na razie głównie rewaloryzujemy to, co nam pozostawili przedwojenni mieszkańcy, nie tworzymy nic nowego. Może już pora pomyśleć na przykład o powiększeniu Ogrodu Botanicznego o nowe tereny z dala od centrum.

Ale wracając do kwestii rewaloryzacji. Też nie jest z tym najlepiej.

Obecnie nawet parki, które są wpisane do rejestru zabytków nie mogą się doczekać skutecznej opieki konserwatorskiej. Przykładem jest choćby, najbliższy mi, park na Grabiszynku. Nowe nasadzenia, nie zawsze zgodne z pierwotnym doborem gatunkowym, burzą artystyczną koncepcję tego parku, która jest logiczna i nadal bardzo czytelna. Dewastacji dopełniają rowerzyści rozkopujący dawny tor saneczkowy - Małą Sobótkę - chcący stworzyć dziki skatepark oraz brak drenażu pięknych polan - łąk kwietnych - które po każdym deszczu obrzydliwie gniją. Okoliczni mieszkańcy, do których należę, zwracają się do straży miejskiej, przedstawicieli urzędu miejskiego i Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków oraz Zarządu Zieleni Miejskiej, ale bez efektu.

Takich przykładów jest więcej. Może również w zakresie zarządzania i ochrony parków miejskich powinniśmy sięgnąć po dawne wzorce. Wrocławianie chcący aktywnie dbać o wygląd miasta działali między innymi w Towarzystwie Upiększania. Teraz brak takich inicjatyw. Optymistycznym przejawem powrotu do tego sposobu myślenia jest powstałe niedawno Stowarzyszenie "Międzymurza", ale daleko nam jeszcze do XIX-wiecznej aktywności obywatelskiej. A dla tych, którzy chcieliby działać, zniechęcająca jest na przykład ustawowa bezsilność rad osiedlowych w ewentualnej walce o konkretne rozwiązania w skali urbanistycznej.

Jest jednak ogrodnicza konkurencja, w której pobiliśmy na głowę breslauerów - ogródki działkowe. Przed wojną zajmowały 485 ha (ponad 15 tys. ogródków), a po wojnie - 853 ha (ponad 21 tys. ogródków - dane z lat 70.). Przeciwnicy krzyczą jednak, że to marnowanie cennej powierzchni miejskiej.

A co proponują w zamian? Publiczne tereny zielone czy kolejne osiedla, w których człowiek człowiekowi do okna zagląda? Deweloperzy nie chcą cennych metrów kwadrowych przeznaczyć na skwery, wolą wybrukować je i urządzić dodatkowe miejsca parkingowe. Kto ich zmusi do tworzenia terenów zielonych, które powinny być miejscami integracji społeczności lokalnej, tak jak miało to miejsce w starych osiedlach - Borku, Sępolnie? Współcześni inwestorzy najchętniej lokują nowe osiedla tak, aby ich mieszkańcy łatwo mogli korzystać z atrakcyjnych parków przedwojennych, utrzymywanych za miejskie pieniądze. To nie w porządku. Kiedyś władze miejskie by na to nie pozwoliły.

Każda pusta przestrzeń w ścisłym centrum Wrocławia kusi, żeby ją zabudować. Koło pl. Powstańców Śląskich (między Powstańców a Sztabową) rośnie kolejny kompleks mieszkalno-biurowy. Kiedyś znajdował się tu ogród komercyjny, tzw. Friebeberg. Niemcy zostawili tę przestrzeń niezabudowaną, żeby umożliwić naturalne przewietrzanie gęsto zabudowanej dzielnicy czynszowych kamienic między Dworcem Głównym a pl. Powstańców. Teraz nikogo to już nie interesuje. Jeśli w ten sposób chcemy wykorzystywać cenną miejską przestrzeń, to ja jednak wolę ogródki działkowe.

Dr Iwona Bińkowska

Historyk sztuki, od wielu lat prowadzi badania nad sztuką ogrodową. Wydała ostatnio książkę "Natura i miasto. Publiczna zieleń miejska we Wrocławiu od schyłku XVIII do początku XX wieku". Książka towarzyszyła wystawie pod tym samym tytułem, prezentowanej w Muzeum Architektury. Publikacja i wystawa powstała dzięki Muzeum Architektury, przy współudziale Biblioteki Uniwersyteckiej i Zarządu Zieleni Miejskiej.


Beata Maciejewska
http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35769,3606134.html

ilosc komentarzy:
DODAJ SWÓJ KOMENTARZ - dnia 2024 - 05 - 05
     
   
lista pozostałych artykułów w dziale prasa
  1. 1 - 12 |
  2. 13 - 24 |
  3. 25 - 36 |
  4. 37 - 48 |
  5. 49 - 60 |
  6. 61 - 72 |
  7. 73 - 84 |
  8. 85 - 86 |
  1. Rośnie sprzedaż skuterów (16.07.2006) GW
  2. Światły rowerzysta (08.12.2006) KWP Wrocław
  3. Szef MSZ Luksemburga przyjechał rowerem na spotkanie z premierem Chorwacji (29.08.2006) onet.pl
  4. "Myto" w Sztokholmie zmniejszyło tłok samochodów (06.07.2006) gazetagazeta.com
  5. Wrocław szykuje listę inwestycji drogowych, które może dotować UE (09.10.2006) SP/GW
  6. Wrocław zielenieje (07.12.2006) GW
  7. Wrocławskie riksze robią furorę na ulicach Londynu (20.10.2006) SP/GW
  8. Nie woź dziecka w rowerowej przyczepce (21.07.2006) Życie Warszawy
  9. Zielony Wrocław to mit (08.09.2006) GW
  10. Więcej rowerzystów w Europie, mniej w Azji (21.12.2006) PAP
  11. Wzorcowe rondo w Lelystad (27.11.2006) Verkeerskunde
  12. Nietypowe kary dla rowerzystów w Odense (23.11.2006) fietsberaad.nl
 
home
o nas
działania i opinie
miasto
rekreacja
biblioteka
warto wiedzieć
aktualności
prasa